poniedziałek, 28 lutego 2011

Miniony weekend.

Był prawie idealny. Kino, domowa kolacja* (zabawa w porównywanie smaku dwóch białych win włoskich i serów: francuskiego Bleu d'Auvergne i swojskiego Lazura, dużo oliwy z oliwek, octu balsamicznego, bagietek, suszonych pomidorów, oliwek i szparagów), ukochana twarz, grudniowy obrus. Kolejny dzień i pączkowe popołudnie, brzuch pełen sushi, basen i jeden zdradziecki brudas na usługach równie zdradzieckiej i jeszcze brudniejszej wiedźmy. A zazwyczaj wystarczy tylko jedna osoba z tego duetu, żeby całkowicie zepsuć mi humor.


Cóż bilans start i zysków jak zwykle wychodzi na zero. Pozostaje zacząć wierzyć w sprawiedliwość wymierzaną  plagami egipskimi, tudzież chronicznym łysieniem. Ehhh, świat pełen świń.

* na zdjęciu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz