W piątek zobaczyłam "Jak zostać królem". A w niedzielę przypomniałam sobie jak gówniane są Oscary. Dla mnie nagroda należy się nie Colinowi Firthowi, a wyrazistej postaci, którą przyszło mu zagrać. Rola, którą obroniłby najprzeciętniejszy aktor. A sam film, cóż prawda historyczna przedstawiona została tu zbyt czarno-biało (wątek brata).
Na zdrowie jąkałom i Colinowi. Dobrze, że chociaż N. Portman się naprawdę należało.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz