złością, pluję jadem. Nigdy nie jestem w stanie doprowadzić niczego do końca, ani zrobić tego co sobie założyłam na 100%. Chciałam zamieszczać tutaj jedną, jedyną notkę dziennie. Nieważne o czym (może być nawet o strupku na kolanie), ale najchętniej o sprawach, które niezapisane szybko umknęłyby mi z pamięci. I co, po niespełna dwóch miesiącach pierwsza skucha. Taaaa, myslę sobie, że jak na mnie to i tak Matterhorn regularności.
Myślałam nawet wczoraj o nowym poście i wiedziałam co chcę napisać, ale alkohol szkodzi zdrowiu, planom, systematyczności i jasności umysłu. Zapomniałam, zasnęłam, olałam. Nie ma to jak cały weekend siedzieć w totalnej trzeźwości, żeby w niedzielny wieczór urządzić sobie piwny maraton (trzy piwa nie satysfakcjonują tak, jak kolejne dwa przyniesione na rauszu z żabki) i w pracy czuć się jak trup.
Dzisiaj nie będzie zdjęcia na znak żałoby po moich ambitnych planach nauczenia się regularności. A mogłoby być jakieś ładne, przecież w sobotę walczył Kliczko. I to jak, Solis do domu już w pierwszej rundzie :) Do domuuuuu mówię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz